Od kilku lat unikam publikowania wpisów opartych na moich osobistych przeżyciach czy doświadczeniach stawiając raczej na konkret, na merytorykę, na praktyczne wskazówki. Ale są takie tematy, które są dla mnie ważne i dzisiaj chciałam podzielić się jednym z nich.
W HR, zwłaszcza w EB i rekrutacji, z łatwością mówimy o „miłości”. O stanie podobnym do zakochania, który towarzyszy nowym, pełnym entuzjazmu pracownikom. Sami wyrażamy też często zachwyt naszym miejscem pracy, naszymi szefami, benefitami i czym tam jeszcze firma w swej wspaniałości zechce nas obdarzyć.
Co się jednak kryje za tym cukierkowym obrazkiem prezentowanym w mediach społecznościowych?
Często są to skomplikowane emocje, których nie udaje nam wyrazić… głębokie poczucie wstydu.
Pamiętam do dziś szum emocji, jaki towarzyszył mi, kiedy po raz pierwszy zmieniałam pracę. Miałam dołączyć do zupełnie nowego centrum sourcingowego, pomóc poprowadzić zespół. Jeden ze starszych managerów firmy zaprosił mnie na kolację z osobą, która miała być odpowiedzialna za całość centrum – mnie! Miałam ledwie ponad rok doświadczenia i mocne przekonanie, że o pracy sourcera wiem już wszystko. Wynegocjowałam świetne warunki, wiedziałam, że to moja życiowa szansa.
Kiedy pojawiłam się w pracy pierwszego dnia i zobaczyłam umowę, którą położyła przede mną przedstawicielka działu HR… zakręciło mi się w głowie. Byłam przekonana, że doszło do nieporozumienia, więc choć podpisałam umowę (skąd miałam wiedzieć, że nie powinnam?) szybko udałam się do wspomnianego managera, by wyjaśnić sytuację.
Nie zgadzał się żaden szczegół oferty, może poza wynagrodzeniem. Nazwa stanowiska, zakres obowiązków, obiecany kurs, który miał opłacić pracodawca – wszystko to firma zrobiła po to tylko, żebym przyjęła ofertę. „I co teraz zrobisz, odejdziesz? Nikt nie zatrudni takiego skoczka” usłyszałam. Pamiętam rozmowę z moją mamą, której tłumaczyłam, że nie mogę zostać. Rzeczywiście, mówiłam jej dopiero co, że nie można zmieniać pracy częściej niż co rok, to źle wygląda w CV.
To była ostatnia umowa, którą podpisałam, która w niczym nie przypominała złożonej mi oferty. Ale nie była to wcale ostatnia bolesna wpadka.
Historia mojej kariery to, jak często powtarzam, seria wpadek. Z deszczu pod rynnę, niestety. Najpierw bolesne zetknięcie ze środowiskiem bankowym w Londynie, gdzie jako młoda dziewczyna nie mogłam liczyć na poważne traktowanie. Byłam tanim pracownikiem i swego rodzaju ozdobą biura, w którym spotkać można było niemal wyłącznie białych mężczyzn po pięćdziesiątce i kobiety przed trzydziestką.
Potem środowisko startupów, gdzie mój bezpośredni przełożony chwalił moje osiągnięcia. Z dnia na dzień zastąpiła go jednak nowa osoba. Te same rezultaty okazały się dla niej nie tylko niewystarczające, ale były podstawą do stwierdzenia, że wobec mojej „oczywistej” porażki musimy się rozstać .
Słyszeliście kiedyś, że nie wolno mówić źle o byłym szefie? Nasze milczenie oznacza pasywną zgodę na zaistniałą sytuację. Nie ostrzegamy kolejnej osoby przed pułapką, w którą daliśmy się złapać. Nie dajemy po sobie znać, że coś się stało podczas kolejnej rozmowy – i zanim się zorientujemy, wpadamy w sidła kolejnej toksycznej organizacji.
Najgorzej jest jednak kiedy naprawdę wierzysz, że tym razem się udało. Kiedy całym sercem angażujesz się w pracę w nowej firmie. Tak było i w moim wypadku i to naprawdę niedawno.
Bez względu na to, czy pracujesz w EB czy w rekrutacji, wlasną twarzą podpisujesz się pod działaniami pracodawcy. Przekonujesz innych, żeby związali się z firmą, bo wierzysz, że to dobre miejsce pracy. To właśnie Twoja autentyczność jest najlepszym narzędziem do osiągnięcia celu… ale w złych rękach tym narzędziem możesz wyrządzić wiele krzywdy.
Kiedy wspominam swoją karierę często mówię, że nie byłabym tu, gdzie jestem, gdyby nie wszystkie moje doświadczenia – również te złe. Łzy, przerażenie i ogromny wstyd to emocje, które przez tyle lat nie były mi wcale obce. Ale ocierałam je na osobności i z typowym social mediowym uśmiechem rozpoczynałam na LinkedIn nowy etap. To powód, dla którego zdecydowałam się pracować jako freelancer, a dziś, jako szef firmy, bardzo poważnie traktuję relacje z pracownikami.
W piątek poczułam jednak jak szybciej bije mi serce, kiedy zobaczyłam na LinkedIn wpis mojej byłej przełożonej. Osoby, z którą nie rozstałam się wcale dobrze. Osoby, która w moim przekonaniu, wspiera toksyczną organizację, której nie znajdziesz dziś na moim profilu LinkedIn. Możesz mi wierzyć, że próbowałam wytłumaczyć jej dokładnie które zachowania w firmie wywołują moje głębokie poczucie dyskomfortu. To była trudna rozmowa, która zawsze kończyła się przerzuceniem odpowiedzialności na mnie, bo nie rozumiem jak zarządza się firmą , bo nie doceniam jak bardzo zestresowany jest zarząd, bo jestem naiwną idealistką. I ta właśnie osoba oznaczyła mnie we wpisie promującym firmę jako dobrego pracodawcę, subtelnie dając do zrozumienia, że podpisałabym się pod tą opinią.
Pracując jako specjalistka EB włożyłam całe serce w promowanie wspomnianej organizacji. Wierzyłam, że to dobre miejsce pracy… i moja praca polegała na tym, żeby przekonać o tym ludzi na zewnątrz organizacji. Niestety, kontakt z innymi pracownikami przekonał mnie, że jest spory rozdźwięk pomiędzy EB-owymi hasłami (które sama głosiłam!) i rzeczywistością. Promowanie marki należało do moich obowiązków i robiłam to z ogromnym zaangażowaniem – kiedy zrozumiałam, że to nie będzie już możliwe, złożyłam wypowiedzenie.
Nie lubię uzewnętrzniać się w internecie. Jestem takim „przystosowanym introwertykiem” i pewnie możesz zauważyć, że często mam przerwy w publikacjach. To dlatego, że nie zawsze czuję się na siłach zmagać się z huraganem LinkedInowych opinii i emocji innych. A muszę zadbać o swoją formę, żeby móc dobrze – a nawet wspaniale, bo lubię sobie wysoko postawić poprzeczkę – wykonywać moją pracę.
Ale dziś po całym weekendzie, który spędziłam po cichu przełykając łzy wstydu, chcę Ci powiedzieć, że to nie jest mój problem. I to nie jest moja wina. A jeśli czytasz ten wpis i czujesz delikatne ukłucie, bo rozpoznajesz jedną z tych sytuacji… to nie jest też Twoja wina. I nie ma co siedzieć cicho, musimy głośno mówić jeśli w pracy dzieje nam się krzywda.
Jednym z najpotężniejszych mechanizmów toksycznych organizacji jest przekonanie pracowników, że nic takiego wcale się nie stało. Że ich emocje to ich problem, że ktoś inny odebrałby sytuację inaczej. Że przesadzają. Ale jako profesjonalista z branży HR musisz wiedzieć, że są sytuacje, w których musi Ci się zapalić lampka ostrzegawcza. Brak szacunku w stosunku do pracowników, używanie wulgarnego języka, niepotrzebny i niechciany kontakt fizyczny – to wszystko obiektywne oznaki toksycznego środowiska!
Jeśli natomiast czytasz ten wpis, jakby stanowił scenariusz science fiction, to wspaniale. Nie zapominaj jednak, że podobne przeżycia mogą być udziałem Twoich kandydatów. Może mają za sobą jakieś traumy. A może – co gorsza – to Tobie zdarzyło się przekonać kogoś do podjęcia pracy w organizacji, która jakoś go skrzywdziła?
To chyba wystarczający powód, żebyśmy głośno mówili o wstydzie w rekrutacji. Musimy go oswoić, musimy zrozumieć skąd się bierze, bo tylko wtedy będziemy mogli unikać sytuacji, które do niego prowadzą.
6 Comments
Dzięki za ciekawy wpis. Wiem, o którą firmę idzię i muszę przyznać, że nie jestem zszokowany, że coś takiego miało tam miejsce. Kiedyś interesowałem się ewentualną współpracą z tym software housem i po pierwszym kontakcie mi przeszło :).
Zgadzam się też z tym, że na pewne rzeczy nie może być przyzwolenia, a zostając w takiej organizacji nasza reputacja może mocno ucierpieć, bo chcąc nie chcąc, jesteśmy z nią utożsamiani.
Dziękuję za komentarz! Co najgorsze, nawet kiedy odchodzimy, jak się okazuje, nasza reputacja może ciągle ucierpieć. Strasznie przykro jest pomyśleć, że ktoś może w wyniku naszej pracy znaleźć się w miejscu, w którym jest źle traktowany.
Czy tym software housem jest firma z chmurką w nazwie? 🙂
Nie zależy mi na piętnowaniu organizacji z ważnego powodu. Dziś to jest jakiś zespół ludzi, jutro inny. Każdy może popełniać błędy – ale też każdy ma szansę się czegoś z nich nauczyć. Nawet jeśli moje doświadczenie było bolesne, może się okazać, że dziś to już inna organizacja. To by była wymarzona sytuacja. Więc jeśli ktoś potrzebuje dowiedzieć się więcej, to zapraszam raczej do kontaktu osobistego, bo muszę przekazać cały kontekst, żeby to była uczciwa i przydatna informacja 🙂
Dzięki, za ten wpis. Trafiłem tu przez przypadek. Miałem dwie wpadki w poprzednich firmach – pracodawcy totalnie wykręcali się od odpowiedzialności za swoje czyny i działania, które przyniosły mi szkodę. Cały czas mam wrażenie, że nie powinienem mówić o tym na głos, bo mnie nikt nigdy nie zatrudni. Później jak gdzieś się rekrutowałem i byłem szczery podczas rekrutacji, bywałem odrzucany ze względu na niedopasowanie. Jedynym smutnym wnioskiem z tych sytuacji jest to, że powinienem być tak samo perfidnie bezczelny, tak jak tamte firmy były wobec mnie. I robić to samo co te toksyczne organizacje – kłamać, kłamać i jeszcze raz kłamać. Malować trawę na zielono.
Dochodzę do wniosku, że wyidealizowany świat który w ten sposób tworzymy nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i nie mamy jakiegokolwiek kontaktu z własnymi emocjami. Przecież wszystko jest awesome i cool. Jedynymi emocjami na jakie jest przyzwolenie w przestrzeni publicznej jest radość i zachwyt. Pracownik nie zasługuje na bycie traktowanym jak człowiek, tylko ma schować swoje emocje w cztery litery i żyć jakby ich nie było. Żeby nie być frajerem wykorzystywanym przez firmę musi najlepiej grać w te same gierki co oni – szantaże ucieczką, poniżanie innych i kłamstwa. A jak pracownik ma jakieś problemy z własnymi emocjami to firma zorganizuje lekcje medytacji czy jogi. A później się dziwić, że co druga osoba z którą rozmawiam, łyka jakieś tabsy na depresje. Smutne to. Pozostaje mi w tym momencie tylko przebaczyć poprzednim pracodawcom i mieć nadzieję, że kiedyś trafie na nietoksyczne miejsce pracy.
Strasznie to przykre, co piszesz. To musiało być trudne doświadczenie. Rzeczywiście, wiele osób zachowuje się tak, jakby jedynym akceptowalnym wyjściem w takiej sytuacji było kłamać. Z drugiej strony myślę, że mamy ogromny wpływ na sytuację. Bo firmy tworzą własnie ludzie. Gdybyśmy wszyscy od jutra zdecydowali, że nie chcemy grać w te gierki, jak piszesz, to moglibyśmy zmienić obowiązujące zasady.