Ponad rok temu, choć pracowałam wtedy w Londynie, założyłam grupę Recruitment Open Community (wtedy Poland Sourcing Community). Właściwie grupa powstała już wcześniej, ale to właśnie w kwietniu ubiegłego roku przenieśliśmy się na Facebooka, gdzie sprawa nabrała tempa. Do grupy zaczęły dołączać kolejne osoby, co jakiś czas pod proponowanymi przeze mnie treściami pojawiał się komentarz czy lajk. I tak powoli grupa zaczęła przeistaczać się w społeczność.
W rekrutacji i employer brandingu pojęcie społeczności pojawia się raz po raz. Mówimy o budowaniu tzw. talent pools czy nawet talent communities, o tym jak ważnym elementem tych działań jest tworzenie wartościowych treści, o tym, jak dbać o poziom zaangażowania grupy. Cały problem polega jednak na tym, że podchodzimy do sprawy myśląc wyłącznie o sobie. Mamy w głowie jakiś cel (jak np. ułatwienie firmie dostępu do wykwalifikowanych kandydatów), ale zapominamy o najważniejszym: naszej grupie odbiorców. Dlatego zanim zabierzecie się za budowę kolejnej „społeczności talentów”, chciałam zaprosić Was do krótkiej refleksji. Być może Wasze cele da się osiągnąć inaczej – mniejszym nakładem czasu i wysiłku.
Podstawowe pytanie, które powinniśmy sobie zadać zanim zabierzemy się za budowę społeczności, jest bardzo proste. Jak zachęcić naszą grupę docelową do zainteresowania się naszymi działaniami?
Przykładowo, grupę Recruitment Open Community założyłam jako bezpieczną przestrzeń do wymiany pomysłów i doświadczeń dla rekruterów związanych z Polską. Niektórzy dołączają do grupy szukając odpowiedzi na konkretne pytania związane z ich codziennymi obowiązkami. Inni chcą dowiedzieć się czegoś więcej o rynku rekrutacyjnym w kraju. Wreszcie niektórzy chcą po prostu podzielić się własną wiedzą. Społeczność z założenia odpowiada więc na różne potrzeby grupy docelowej – specjalistów od rekrutacji i HR. I choć główne założenia pozostają niezmienne, sposób w jaki grupa je realizuje musi, raz na jakiś czas, podlegać weryfikacji. Bo choć możemy narzucić swoje zasady grupie, to raczej nada jej to charakteru prawdziwej społeczności.
Sam pomysł na społeczność nie jest jeszcze gwarancją sukcesu. Dlatego kolejnym krokiem powinien być dokładny research. Jakie grupy już istnieją na rynku, a gdzie widać luki? Czy nasz pomysł nie jest przypadkiem wierną kopią już istniejącej społecznośći? W takim wypadku nasze działania mogą, pomimo ogromnego wysiłku, przynieść mierne rezultaty. Być może większe korzyści odniesiemy jako partner już istniejącej społeczności, aniżeli jej konkurent?
Co prawda niektórzy wskazaliby zapewne research jako pierwszy krok w procesie, ja jednak obstaję przy takiej kolejności. Czemu? To proste, trudno budować społeczność wokół tematu, który nas nie pasjonuje. Słyszę często, że jestem rekrutacyjnym geekiem, lubię rozmawiać o rekrutacji w pracy i po pracy, do znudzenia. Dlatego, choć prowadzenie grupy to zajęcie bardziej czasochłonne niż może się wydawać, nie nudzi mi się – wręcz przeciwnie, stanowi często wspaniałą odskocznię od pracy.
Teraz, kiedy już wiemy jak wygląda nasz pomysł na tle już zrealizowanych pomysłów innych, czas odpowiedzieć sobie na kluczowe pytanie. Czy budowanie społeczności jest inwestycją, w którą warto nam wejść? Będziemy potrzebować przede wszystkim ogromnej ilości czasu. Do tej pory miałam okazję być członkiem kilku grup dla rekruterów, w Polsce i za granicą. Z mojego doświadczenia wynika, że grupy nie posiadające moderatora „na pełen etat” szybko tracą swój merytoryczny charakter. To właśnie moderator grupy dba o to, by zaproponować od czasu do czasu ciekawe treści, wywołać dyskusję, zaprosić do niej konkretne osoby, które dysponują odpowiednią wiedzą i doświadczeniem. Owszem, członkowie społeczności z czasem sami zaczną działać w podobny sposób, ktoś jednak musi nadawać ton i stanowić przykład dla innych.
Moderator społeczności musi więc być zawsze dostępny (oczywiście w granicach rozsądku, ale jeden dzień w tygodniu raczej nie wystarczy). Sama kiedy trzeba, przysiadam do tematu w weekendy lub wieczory, czasami w drodze między jednym a drugim przystankiem w tramwaju. Teraz, kiedy grupa działa już prężniej, mogę pozwolić sobie na przerwy – nie muszę już osobiście komentować każdego wpisu czy dyskusji. Trzeba jednak uzbroić w cierpliwość, bo taki stan rzeczy osiągnąć można wyłącznie dzięki miesiącom intensywnej pracy.
Talent communities to nie zbiór kandydatów, którzy do tej pory nie dostali pracy w naszej firmie. To nie suma osób odrzuconych z procesu, lub znalezionych w sieci „na później”. Prawdziwa społeczność jest dokładnie tym – społecznością, a więc wymaga czasu i wysiłku, aby sprawnie funkcjonować. Być może lepszą inwestycją czasu okaże się dołączenie do już istniejącej grupy, lub wsparcie konkretnej społeczności jako partner.
Można wreszcie wykorzystać wiedzę o istniejących społecznościach do wyszukiwania kandydatów bez konieczności dołączania do nich. Tych, którzy nie wiedzą jak się za to zabrać zapraszam serdecznie do dołączenia do naszej społeczności 🙂